Gdy byłem dzieckiem i wychodziłem z domu w nienormalnych dla mnie godzinach, to świat wydawał się inny. To były bardzo wczesne poranki, ja byłem podekscytowany. Wrażenie inności powodowane wyjątkowością sytuacji (wyjazdem na wycieczkę czy inne wakacje) potęgowane było „innym” światłem.
Im byłem starszy, tym mniejszą zwracałem na to uwagę. Doroślałem. Wraz z tym coraz mniej rzeczy mnie zachwycało.
Wiem czym jest złota godzina, która potęguje to wrażenie inności świata. Poranki tuż przed i po wschodzie słońca też są już dla mnie codziennością.
Nadal lubię tę porę dnia. Cieszę się byciem w parku sam z psem. Gdy nie ma ludzi a jest spokój. Cieszę się tym, że mam czas na chodzenie bez większego celu i w dowolnym kierunku. Już się do tego przyzwyczaiłem, ale wciąż to doceniam.
Czasem, na te poranne spacery zabieram ze sobą aparat. Patrzenie na świat przez wizjer sprawia, że inaczej widzę rzeczywistość. Zwracam większą uwagę na to, co dookoła. Na dźwięki. Na światło. Nie potrzebuję wtedy muzyki w słuchawkach by czuć wyzwolenie od codzienności.
Fotografowanie o poranku sprawia, że znów odbieram świat w sposób, w jaki robiłem to w wieku kilku lat. Wraca zachwyt. Czuję się jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem dziwne złote światło na odrapanych kamienicach wrocławskiego Śródmieścia. To jest magia słonecznych poranków.