Przedświtowe Kotowice i Oława. Na około.
Status: published
Wstaję bardzo wcześnie rano. Właściwie to jeszcze w nocy. Jest 3:00.
Półprzytomny uruchamiam ekspres i robię podwójne espresso. Taki mam rytuał.
Biorę szybki prysznic.
Na zewnątrz jest bardzo ciepło jak na koniec lata. Termometr pokazuje 24 °C więc ubieram letnie rowerowe ciuchy.
Budzę psa i namawiam na spacer. Nie jest łatwo bo Molly jest śpiochem. Wychodzimy bez zapiętej smyczy. O tej godzinie raczej nie spotkamy nikogo.
Wracam do domu. Do wcześniej spakowanego plecaka wkładam aparat, dwa obiektywy i zapasową baterię.
Wiem, że baterii raczej nie użyję ale jest ona mała i lekka a aparat bez prądu jest tylko obciążeniem. Plecak waży kilka kilogramów. Zbyt dużo jak na klasyczną pojeżdżawkę gravelem. Ale celem wycieki jest też fotografia.
Wychodzę przed budynek. Włączam rowerowe oświetlenie, choć lampy uliczne dają wystarczającą ilość światła.
Jest cicho. Tym bardziej słyszę błaganie łańcucha o smar. Nie tym razem. Na słuch oceniam, że nie jest krytycznie więc mogę jechać dalej.
Jest godzina 4:38. W ciemności znany świat odbieram inaczej. Za każdym razem mnie to fascynuje.
Jadę. Pilnuję tętna. Nie chcę przekraczać ustalonej wartości. Przy okazji wycieczki robię trening wytrzymałości. Wolniejsza jazda gravelem sprawia mi trudność.
Po 25 minutach wjeżdżam na wał przeciwpowodziowy trzymający w ryzach Odrę.
Nie ma już światła przydrożnych lamp. Ciemność przed rowerem rozpychana jest światłem z lampki zainstalowanej na kierownicy.
Pilnuję tempa choć już wiem, że nie zdążę dojechać do wieży w Kotowicach przed świtem. Pokusa próby fotografowania nadbrzeżnych drzew na tle brzasku jest zbyt silna.
Przez chwilę robię sobie wyrzuty. Tylko po co ta napinka? Przecież mój plan, poza dojechaniem do wieży widokowej nie ma więcej punktów. Po co to sobie robię?
Jadę dalej wzdłuż Odry, później Kanału Opatowickiego. Gdy ten ponownie łączy się z głównym nurtem rzeki, odbijam w prawo. Kieruję się na Mokry Dwór.
Jadę na pamięć. To nie jest najkrótsza droga celu. Za to jest jedną z moich ulubionych tras rowerowych.
Po godzinie jazdy, na skrzyżowaniu w centrum Mokrego Dworu pierwszy raz skręcam w złą stronę. Przed dojechaniem do Kotowic zdarzy się to jeszcze kilka razy.
Do wierzy widokowej, która jest bliżej miejscowości Utrata niż Kotowic, docieram po wchodzie słońca. W sumie cieszę się z tego, że tak się stało. Niezrealizowanie planu jest dla mnie wyzwalające. Jak się okaże, dzięki temu reszta wycieczki będzie spontaniczna. Zdjęcia robione wczesnym porankiem okażą się dla mnie nietuzinkowe.
Po 40 minutach przerwy ruszam dalej. Za cel obieram Jelcz-Laskowice, chyba że zapomnę skręcić, wtedy wyjdzie Oława. Zapominam.
W drodze do Oławy prowadzącej wałami spotykam chłopaka, który wraz z psem niespiesznie wyprowadzają krowy na łąkę.
Wcześniej wyprzedzam kobietę jadącą niezbyt wysokim, ale równym tempem. Robię następne zdjęcia, kobieta mnie wyprzedza. Znów ją wyprzedzam i znów jestem doganiany w czasie fotografowania. Tak kilka razy aż do Oławy.
W samym mieście chciałem napić się kawy i zjeść coś w kawiarni. Jest jednak zbyt wcześnie. Wszystkie są jeszcze zamknięte.
Nie mam ochoty na picie kawy z kubeczka pod Żabką czy na Orlenie.
47 km w nogach i perspektywa szybko nadchodzącego upału skłania mnie do powrotu do domu. Uruchamiam Locus Map
i wracam mniej uczęszczanymi asfaltowymi drogami, wałami i drogą rowerową prowadzącą wzdłuż Wschodniej Obwodnicy Wrocławia.
Efekty to trochę ponad 79 km w 5:35 minut, 168 zdjęć i przewietrzenie głowy.
Oraz:
- Plik GPX;
- Nowe kwadraty na squadrats.com. Jeśli nie wiesz co to, polecam wpis na blogu Bobiko;
- Szczegóły wycieczki na Strava (widoczność mam ograniczoną tylko dla znajomych).